W dobie urządzeń projektowanych tak, aby ich horyzont użytkowania wspierał sprzedaż nowych, kolejnych modeli – zaczynamy rzewnie wspominać czasy, kiedy używaliśmy mebli, butów, zegarków czy innych przedmiotów długie dziesięciolecia. Biznes warsztatów naprawczych kwitł, a inwestowanie w jakość kosztowało – przy korzyściach wynikających z długowieczności i zaufania. Przeciętna “Frania” – bywało – ciężko harowała w domostwie 30 lat, dzisiejsza pralka rzadko więcej niż 7-8.
Natknąłem się ostatnio na przypadek szwajcarskiego producenta zegarków, znanego z jakości. Ich magazyn części zamiennych był imponującą “szuflandią”. Każdego roku do sprzedaży trafiało ok. 15 nowych modeli, a części zamienne – do “szuflandii”. Znajomy Szwajcar z mieszanką rozrzewnienia i grozy opowiadał, jak to sam był świadkiem, jak pracownica magazynu bez wahania wyłuskała z jednej z niezliczonych szuflad część do wymiany w modelu, którego egzemplarz trafił do naprawy po ponad 30 latach od sprzedaży.
Z dumą opowiadano sobie dykteryjkę sprzed roku, kiedy w ten sam, bezbłędny i szybki sposób wyłuskano część, kiedy to do naprawy trafił zegarek sprzedany w 1906 roku.
Możemy się łapać za głowy – ekonomika takiego magazynu jest postawiona na głowie. Tam, gdzie zawiodło wdrożenie systemu WMS, wszystko w głowie mają pracownicy “szuflandii” – bez wyjątku każdy z nich w wieku ponad 65 lat. Pierwsza myśl – “ta firma nie przetrwa najbliższych 10 lat w takim modelu, a jeśli jakość to jej wyróżnik, przy takim koszcie nie przetrwa w ogóle”.
Ale z drugiej strony każdego dnia psioczymy, że np. słuchawki od telefonu zepsuły się dokładnie w 2 lata po zakupie. Bo tak zostały zaprojektowane – aby były tanie i z ograniczonym inżyniersko okresem użytkowania.
Tęsknimy do jakości, płacimy za jej ograniczanie.